Kici, kici, miau 5. CO PRZEŻYŁA PUSIA

- Powiedz mi, dlaczego na początku byłaś dla mnie taka niemiła - zapytałam kiedyś, gdy wygrzewałyśmy się na kaloryferze - dlaczego nawet nie odzywałaś się do mnie ?

- Bałam się - wymruczała Pusia - bardzo się bałam.

- Mnie się bałaś? - zdziwiłam się ogromnie - mnie się bałaś?

- Nie bądź głupia, nie ciebie.

- No to kogo?

- Bałam się, że Ewa przestanie mnie kochać - Pusia rozgadała się na dobre - bałam się, że tylko ty będziesz dla niej ważna, że tylko ciebie będzie głaskała, przytulała, drapała po brodzie i za uchem. Nawet nie wyobrażasz sobie, co ja przeżyłam zanim znalazłam domu Ewy.

- A co przeżyłaś? - ciekawość odebrała mi sen - opowiedz, co przeżyłaś. Koniecznie opowiedz!

- Urodziłam się w domu z ogrodem - rozpoczęła swoją opowieść Pusia - miałam sześcioro rodzeństwa. Wszyscy byliśmy pod troskliwą opieką mamy. Było nam bardzo dobrze ze sobą. Wyobraź sobie tylko zabawy, w których bierze udział siedem kotów. My we dwie bawimy się świetnie, ale tego nie da porównać z zabawą w siódemkę! Byliśmy bardzo beztroskimi kotami. Kiedy już podrośliśmy, nasza pani w domu zostawiła tylko mnie i mamę, a pozostałe rodzeństwo poszło do dobrych domów. Brakowało mi rodzeństwa, ale nadal byłam bardzo szczęśliwa. Moja pani wiele razy powtarzała mi, żebym nigdy nie wychodziła za ogrodzenie ogrodu, bo tam jest niebezpiecznie. Tam rzeczywiście było niebezpiecznie, ale o tym przekonałam się zbyt późno.

Miałam już prawie dwa lata, kiedy moja ciekawość przerosła mój strach. Przecisnęłam się przez ogrodzenie i zaczęłam zwiedzanie zakazanego dotąd świata. Za ogrodzeniem była ulica. Jeździły samochody i chodziło wielu ludzi. Mali ludzie, czyli dzieci, trochę więksi ludzie i całkiem dorośli łydzie. Znając moją panią, byłam pewna, wszyscy łydzie lubią koty i nikt kotu nie zrobi krzywdy. Jaka ja byłam głupia! Bardzo głupia! Już wkrótce miałam się o tym przekonać. Na razie spacerowałam dumna, po trawniku. Ile tam było ciekawych zapachów i każdy inny. To było fascynujące, a nie takie nudne, jak kilka zapachów w naszym ogrodzie,

Było wspaniale i wcale nie przeczuwałam niebezpieczeństwa, które czaiło się za rogiem.

- Hauu, hauu, haou - coś czarnego, wielkiego, na czterech łapach rzuciło się w moją stronę - hauu, hauu...

- Maks, do nogi - głos ostry, jak bat, rozległ się prawie jednocześnie ze szczekaniem -ja ci pokażę gonić koty! One tak samo jak ty mają prawo do życia!

Szczekanie umilkło, a pies posłusznie wrócił do swojego pana.

- Ludzie są jednak dobrzy - pomyślałam zupełnie nieświadoma, co mnie jeszcze czeka - tacy dobrzy jak moja pani.

Tak uspokojona zajęłam się znowu wywąchiwaniem ciekawych zapachów. Przez jakiś czas było spokojnie.

- Kota, kota - rozległ się inny męski głos - kota! Nella! Goń kota! Płowy pies rzucił się w moją stronę. Nie czekałam, aż mnie dopadnie, tylko rzuciłam się do ucieczki. Biegłam szybko, ile sił w nogach, ale przez cały czas czułam na grzbiecie oddech napastnika. Był blisko. Przebiegłam przez trawnik, dobiegłam do jakiegoś budynku. Z daleka zobaczyłam stłuczoną szybę w okienku piwnicy. Resztką sił dobiegłam do dziury. Schowałam się w ostatniej chwili. Pies stanął przy dziurze i szczekał nadal, ale byt zbyt duży, żeby mógł w nią wejść. Przykucnęłam w kącie piwnicy. Niby byłam tu bezpieczna, ale nadal trzęsłam się ze strachu. Powoli docierało do mnie, że wśród ludzi bywają także źli ludzie i właśnie taki zły człowiek poszczuł na mnie swojego psa. Do wieczora przesiedziałam w piwnicy. Kiedy byłam pewna, że psa już nie ma, postanowiłam wrócić do domu. Powolutku wyszłam z piwnicy. Psa rzeczywiście nie było. Szukałam mojego zapachu, żeby jego siadem trafić do domu. Ale własnego tropu nie mogłam odnaleźć. Mieszał się z tyloma innymi, że nie mogłam trafić na drogę domu. Chodziłam tak przez wiele godzin, aż w końcu zmęczona wróciłam do piwnicy.

- Rano spróbuję odnaleźć właściwy trop - pomyślałam zmęczona jak nigdy - rano na pewno trafię do domu.

Rano było jednak jeszcze trudniej. I w ten sposób stałam się kotką bezdomną. Wszystko mnie bolało. Poprzedniego dnia biegałam tak dużo, jak nigdy w życiu, spałam na twardej, betonowej posadzce w piwnicy. W dodatku dokuczał mi głód. Czułam, jak w brzuchu mi burczy, a nikt nie postawił przede mną miski z jedzeniem.

Och, jak mi było źle. Nie przeczuwałam wtedy, że najgorsze dopiero nadejdzie. Przez kilka dni wałęsałam się po okolicy i szukałam czegoś do jedzenia. Spotykałam inne koty, ale one mnie nie lubiły i odganiały. Podpatrzyłam jednak, że chodzą one do takiego miejsca, które ludzie nazywają śmietnikiem i tam szukają jedzenia. Poszłam tam za nimi. Nie było tam jednak takiego jedzenia, jak miałam w domu, ale jakieś śmierdzące resztki. Posilające się tam koty odpędziły mnie szybko i brutalnie.

- Sami jedzcie sobie to byle co - pomyślałam sobie uciekając - i tak nie jadłabym tego śmierdzącego paskudztwa. Wróciłam głodna do swojej kryjówki w piwnicy. Wspominałam to wspaniałe jedzenie, które miałam w domu.

Przez kolejną noc głód i brak wody dokuczały mi już tak bardzo, że wcale nie mogłam spać. Bardzo wczesnym rankiem znowu podkradłam się pod śmietnik. Nie było tam żadnych kotów. Po dłuższych poszukiwaniach znalazłam kawałek ryby, która nawet nie śmierdziała tak bardzo. Wyglądała na tyle apetycznie, że natychmiast zajęłam się jedzeniem. Jadłam z zapałem, błogie uczucie napełnianego brzucha spowodowało, że całkiem zapomniałam o czyhającym niebezpieczeństwie.

- Wrrrr, wrrrrr, wrrrr - głuche warczenie rozległo się tuż nad moją głową – wrrrr, wrrrrrr....

Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam łeb ogromnego psa, który szykował się do skoku. Jednym susem wyskoczyłam ze śmietnika, ale pies był szybszy. Na brzuchu poczułam jego zęby.

- Och, jak to boli – zamiauczałam, ale na psie nie zrobiło to żadnego wrażenia - puść mnie ty potworze !

Potwór jednak wcale nie zważał na moje miauczenie. Tarmosi mnie, a ból stawał się coraz większy. Ostatkiem sił zwinęłam się w kłębek i wczepiłam pazury w jego pysk.

- Ouuuuu, ouuuuu – zawył mój prześladowca wypuszczając mnie z pyska - ouuuouu, ouuuuuuu...

Skorzystałam z chwili jego nieuwagi i nie zwracając uwagi na ból puściłam się biegiem w kierunki mojej piwnicy - kryjówki.

- Muszę obejrzeć swój brzuch - pomyślałam układając się w najciemniejszym kącie piwnicy - brzuch bardzo boli.

Sierść na brzuchu, dawniej biała, teraz była czerwona. Z ogromnej rany sączyła się krew. Wylizałam ją starannie i zapadłam w lekki sen. Kiedy się obudziłam, posadzka dookoła była już czerwona od mojej krwi. Nie miałam już jednak sił, żeby coś zrobić.

Minął dzień, minęła noc, znowu dzień. Nie wiem, jak długo tam leżałam. Byłam słaba i chora tak bardzo, że było mi wszystko jedno....

- Matka, popatrz, tam coś leży - usłyszałam czyjś głos - trzeba sprawdzić, co leży w tamtym ciemnym kącie.

- Eee, stary, ty zawsze coś wypatrzysz - głos kobiety był nieco gderliwy - pewnie znowu znajdziesz jakiegoś zwierzaka, którego zawleczesz do domu.

- Nie gadaj, matka, tyle - męski głos był nieustępliwy - tylko daj tu latarkę, bo trzeba poświecić,

W chwilę później oślepił mnie błysk światła. Duże, męskie dłonie delikatnie mnie podniosły i przytuliły. Nawet nie miałam siły, żeby zaprotestować.

- Jaka to mizerota - męski głos był przyjemny i czuły - przecież ta kocina jest już na progu śmierci. Jasne, że zabierzemy ją do domu. Może uda się ją uratować. A potem, żebyś nie gderała, że mamy za dużo zwierząt, poszukam dla niej naprawdę dobrego domu.

- Może to koniec mojego koszmaru - przemknęło mi przez głowę i znowu zapadłam w gorączkowy sen.

Obudziłam się w pudełku. Było miękko i ciepło. Obok stała miseczka z mlekiem. Nareszcie byłam bezpieczna.

Mijały dni, tygodnie. Brzuch bolał coraz mniej, a rana powoli się goiła. Starzy ludzie opiekowali się mną czule, a ja starałam się im odwdzięczyć jak umiałam. Zdrowiałam, a oni byli szczęśliwi.

W tym domu mieszkały już cztery koty i pies. Wszystkie zwierzęta były czyste, najedzone i zdrowe. Niejeden raz widziałam, jak stara kobieta z maleńkiego kawałka mięsa na obiad odkrajała spory kawałek dla nas, zwierząt. Bardzo nas kochali i, chociaż byli biedni, dzielili się z nami tym co mieli.

Pewnego dnia oboje staruszkowie byli bardzo smutni od rana. Nie wiedziałam, co się dzieje, ale atmosfera w domu była napięta. Stary człowiek głaskał mnie częściej, niż zwykle, częściej też był dziwnie zamyślony. Wieczorem zostałam zapakowana do dużej, ciemnej torby. Wcale mi się to nie podobało. Na wszelki wypadek rozpłakałam się, miaucząc żałośnie, ale niczego to nie zmieniło. Kiedy zostałam z torby wypuszczona, znalazłam się w obcym domu. Jakaś obca kobieta przemawiała do mnie, ale ja schowałam się pod wannę i tylko bardzo rozpaczliwie miauczałam.

Po trzech dniach odważyłam się na wyjście spod wanny. Kobieta przygotowała mi miseczkę z mlekiem i trochę surowej wołowiny. Jakie to były smakołyki. Podziękowałam, ocierając się o jej nogi, a ona położyła mnie na swoich kolanach, głaskała i drapała po łebku i mówiła do mnie ciepłym, kojącym głosem. Tak trafiłam do domu Ewy i tak zaczęła się nasza przyjaźń.

Ewa Dębińska

Zgłoś swój pomysł na artykuł

Więcej w tym dziale Zobacz wszystkie